COLAHOLIC - RECENZJA FILMU MARCINA PODOLCA

Marcin ma 26 lat i jest colaholikiem. Dla swojej ulubionej butelki jest stanie w środku nocy pokonać kilometry w wichurze i zamieci. Byle tylko usłyszeć dźwięk bąbelków w napełnianej gazowanym napojem szklance…

Uzależnienie od coli niczym nie różni się od innych, dlatego sekwencje zdarzeń pokazane w animacji są aktualne dla wszystkich przypadków, gdzie nałóg przejmuje kontrolę nad życiem. To jak niepostrzeżenie pojedyncze sytuacje przekształcają się w codzienną potrzebę, jak ciężko jest zdecydować się na detoks i jaka pustka się wtedy pojawia. Uzależnienie nie różni się też niczym od miłości (a może to miłość nie różni się niczym od uzależnienia?), dlatego reżyser opowiada o nim w konwencji komedii romantycznej.

„Colaholic” to portret samego reżysera, Marcina Podolca, który po raz kolejny posłużył się animacją, by opowiedzieć o prawdziwych zdarzeniach. Film jest jednak nie tyle dokumentem, co historią opartą na faktach. Dokumentalna w animacji jest narracja, natomiast strona wizualna to zabawna wariacja na ten temat. Niektóre sceny są specjalnie wyolbrzymione, by nadać im dramatyzmu, inne wymyślone, by historia zyskała więcej humoru: latająca cola, za którą podąża spragniony bohater czy kroplówka płynąca z gigantycznej butli gazowanego napoju.

Zabawny jest też sam styl animacji: kolorowy świat narysowany wyrazistą czarną kreską i postacie z prostą mimiką wpisują się w komiksową estetykę. Marcin Podolec nawiązuje też do obrazów Edwarda Hoppera, portretującego Amerykę w latach 20’. Komiksowe wersje „Morning Sun” czy „Nocnych marków” z ironią pokazują samotność w wielkim mieście, z jaką zmaga się bohater po odstawieniu kultowego napoju. Cola jest tu też symbolem konsumpcjonizmu, z którego równie ciężko zrezygnować. To co, z cytryną i lodem?

Dagmara Marcinek