„MOI BOHATEROWIE NIE ŻYJĄ NA CO DZIEŃ W MYDLANEJ BAŃCE” – WYWIAD Z ANASTAZJĄ DĄBROWSKĄ, AUTORKĄ FILMU „DANIEL”

"Daniel" Anastazji Dąbrowskiej będzie premierowo pokazany na nadchodzącym festiwalu DOK Lepzig, a zaraz potem w konkursie studenckim festiwalu IDFA. O filmie z reżyserką rozmawia Daniel Stopa.

Daniel Stopa: Jak poznałaś Daniela, tytułowego bohatera twojego filmu?

Anastazja Dąbrowska: Daniela spotkałam na Warsztatach Terapii Zajęciowej „Otwarte Drzwi”. W tamtym czasie szukałam par osób niepełnosprawnych intelektualnie, które chciałyby wziąć ślub. Pewnego razu wybraliśmy się na konkurs talentów, na którym Daniel grał na pianinie. Poszło mu gładko, dostał gromkie brawa ponieważ gra bardzo dobrze. Zaraz po nim miał zagrać jego kolega. Szło mu nieźle ale, co jakiś czas mylił się i strasznie się na to wkurzał. Daniel stanął przy nim i wspierał go, nawet kiedy kumpel go odpychał i wyładowywał na nim swoją złość. Na końcu obaj kłaniali się przed publicznością jak mistrzowie. W trakcie późniejszej rozmowy ośmieliłam się zapytać go o to, czy jest ktoś, z kim chciałby być. Jego wyznanie, że istnieje ktoś taki, sprawiło, że zaczęłam rozmyślać coraz częściej nad tym tematem. Tak zakiełkował pomysł na film.

W filmie portretujesz osoby z zespołem Downa. Podoba mi się to, że nie upiększasz na siłę ich życia, że czuć trudną do pokonania granicę świata, który jest bohaterom niedostępny. W jednej ze scen Daniel wyznaje przed kolegą i kamerą, że chciałby żyć inaczej. Potem następuje długa cisza…

Wynika to z tego, że moi bohaterowie nie żyją na co dzień w mydlanej bańce – są świadomi w tym miejscu urodził się filmowy konflikt – bo jak tu być z kimś, kiedy nie jest się w pełni samodzielnym i kiedy wybranka również nie jest w pełni samodzielna. Czy rację mają osoby, które mówią „bądźcie razem”, czy ich rodzice, którzy boją się, że jeżeli pojawią się dzieci, to oni będą musieli się nimi zajmować? Czy może sam zainteresowany, który „bardzo chciałby, ale nie powinien”? Tu nie ma łatwych odpowiedzi, jeżeli w ogóle jakieś są.

Jednocześnie udało Ci się opowiedzieć w filmie o niezwykle mocnej przyjaźni między uczestnikami kolonii dla osób z zespołem Downa. Mam tu na myśli m.in relacje łączące Daniela i Janka. Niejeden z nas chciałby mieć takiego towarzysza jak Jan…

Janek to bardzo fajny facet, jak zresztą cała gromada, z którą spędziłam czas. W tym środowisku bardzo szybko dowiadujesz się, czy to, co robisz jest w porządku, czy nie. Emocje okazywane są mocniej. Przy pierwszym spotkaniu nie za bardzo wiedziałam jak się zachować, ale już po 5 minutach napięcie minęło. Pasowało mi, że nie muszę być w świecie, w którym trzeba się domyślać, o co komuś chodzi – bo jak jest dobrze, to to czujesz, a jak jest źle, to od razu ktoś da ci o tym znać. Relacje oparte na takiej szczerości są dla mnie jedną z podstaw przyjaźni, ale do trudnych tematów trzeba podejść delikatnie. Janek z ogromnym wyczuciem i empatią rozmawia z Danielem o sprawach niełatwych – byciu z dziewczyną, posiadaniu dzieci, chęci innego życia.

Wspomniałaś, że po kilku minutach napięcie między tobą a bohaterami minęło. Co było kluczem, do zdobycia ich zaufania?

Po prostu z nimi byłam, spędzaliśmy czas, rozmawialiśmy. Mieliśmy czas na poznanie się. Podczas kolonii, które trwały dwa tygodnie, kręciliśmy prawie codziennie około 3 godziny. Dużą część czasu spędziliśmy na typowo kolonijnych sprawach – dyskotekach, zabawach, plaży, wycieczkach –momentami czułam się bardziej jak uczestnik niż reżyser. Myślę, że dla chłopaków częściej też byłam bardziej koleżanką, z którą mogą potańczyć na dyskotece, niż filmowcem.

Często przy realizacji filmów z osobami z zespołem Downa pojawiają się pytania o moralność dokumentalisty. Wątpliwości, co pokazać, czego nie filmować, na ile reżyser może sobie pozwolić? Czy ty też musiałaś zmierzyć się z takimi problemami?

Bliscy Daniela obawiali się tego filmu, co jest całkowicie zrozumiałe – wiadomo, ja zrobię film, a ktoś z nim zostanie, bo opowiada o jego życiu. Udało mi się jednak ich przekonać, że jako twórca filmu dokumentalnego czuję moralny obowiązek wstawiać się za moim bohaterem i nie zrobić mu krzywdy tym filmem. Wydaje mi się, że moralność kończy się tam, gdzie kończy się prawda o człowieku, o którym opowiada reżyser. Twórca – w zależności od swojej wrażliwości – jest w stanie wyczuć, gdzie leży granica, której nie powinien przekraczać.

Bardzo zbliżyłaś się tym filmem z bohaterami. Czy dalej utrzymujecie kontakt?

Czasem do siebie dzwonimy, od niedawna zamieszkali razem w mieszkaniu treningowym. Ostatnio widzieliśmy się przy okazji pokazu, gdzie pierwszy raz mogłam zobaczyć ich w komplecie po obejrzeniu filmu. Chłopcy są dumni, że została pokazana ich przyjaźń, która trwa do dziś. Myślę, że żeby móc zrobić dobry film o człowieku, trzeba go poznać. Żeby to zrobić, trzeba przeżyć coś razem, spędzić czas – zbudować więź. Bardzo trudno byłoby to zrobić, jeżeli się kogoś nie lubi.

Dziękuję bardzo za rozmowę.