W STRONĘ MAKABRESKI - STRASZNIE, ALE ŚMIESZNIE – WYWIAD Z DARIĄ WOSZEK

Daria Woszek skończyła teatrologię, aby odkryć, że językiem, którym chce się posługiwać jest… kino. Właśnie przedstawia „Hycla”, swój pierwszy pozaszkolny krótkometrażowy film. Pomysł - historia mężczyzny, który utrzymuje się z porywania krakowskich psów i brania za nie okupu - nagrody - zainteresował m.in. Janusza Chabiora, Mariana Dziędziela, Grażynę Szapołowską, Agnieszkę Wosińską i Tomasza Schimscheinera.

Dagmara Romanowska: Studiowałaś teatrologię… Jak to się stało, że kręcisz filmy?

Daria Woszek: Po części zadecydował o tym przypadek. Ze znajomymi przygotowałam spektakl i szukałam sposobu na jego rejestrację. Zdałam sobie sprawę, że kamera daje mi o wiele większą kontrolę nad formą i materiałem, i zaczęłam myśleć o reżyserii filmowej. Dostałam się do szkoły w Katowicach. Na pierwszym roku zostałam asystentką reżysera u Marcina Wrony przy „Chrzcie”. Później pracowaliśmy jeszcze przy „Ratownikach” i jednym z jego spektakli. Zawsze otwarty na młodych stał się moim mentorem. Wspierał mnie zresztą przy „Hyclu”.

Jaka jest najważniejsza rzecz, której się od niego nauczyłaś?

Marcin Wrona był jednym z najzdolniejszych inscenizatorów w Polsce - wiedział dokładnie gdzie stoi kamera i dlaczego. Zawsze na plan przychodził rewelacyjnie przygotowany. Te dwie rzeczy to podstawa pracy reżysera.

Skąd wziął się pomysł na „Hycla”? Bohater, który w podobny sposób zarabia na życie - tj. porywając psy - pojawia się w „Siedmiu psychopatach” Martina McDonagha. Czy to była jakaś inspiracja?

Praca nad „Hyclem” zaczęła się wcześniej - już ponad cztery lata temu. Przyjaciel, który wykładał na filmoznawstwie, podrzucił mi nowelę Jagody Jaworskiej - tekst, który zdobył wyróżnienie w konkursie w Studiu Munka, ale nic się z nim nie działo. Sądził, że mógłby mnie zainteresować. Nie pomylił się. Okazało się, że to mój typ bohatera i historii - pociąga mnie kino gatunkowe, lubię makabreskę - żeby było i strasznie, i śmiesznie. Spotkałam się z Jagodą i zaczęłyśmy wspólną pracę. Później scenariuszem zainteresował się Janusz Chabior, który również bardzo dużo wniósł w swojego bohatera.

To dość ryzykowana postać - antypatyczna. Porywacz psów!

W kinie jest mnóstwo antypatycznych bohaterów. Postać nie musi być pozytywna, chodzi o to, żebyśmy chcieli za nią podążać i myślę, że dzieje się to w przypadku hycla. Jest w nim jednak coś, co sprawia, że chcemy, żeby mu się udało.

I jest pies - nawet trzy. Nie chcę za wiele zdradzać z fabuły, ale nie jest to opowieść o Lassie. Pojawiają się nawet wątki dość drastyczne. Nie przestraszyłaś się jednak takiego tematu.

Nie, chociaż wszyscy mnie od tego pomysłu odwodzili. Mówili, że się nie uda, kazali nawet zmienić scenariusz. Uparłam się jednak. Byłam przekonana, że to zagra, choć przyznaję, że to mocna historia - ma jednak bardziej charakter przypowieści, metafory. Tak, jak mówiłam - najbardziej lubię, gdy jest i strasznie, i śmiesznie. Gdybym zdjęła warstwę humoru obecną w tym filmie, byłby on pewnie nie do zniesienia.

Miłość psa może odmienić złego człowieka?

Na to pytanie chyba nawet główny bohater nie potrafi sobie odpowiedzieć. Nie ma tu hollywoodzkiej przemiany zła w dobro, bo i nie jest to disneyowska postać. Myślę jednak, że hycel daje sobie szansę - a to ważniejsze.

A jak reżyserowało Ci się psy? Ponoć dzieci i zwierzęta to zmora filmowców.

Miałam świetną trenerkę - Beatę Krzemińską, która pracowała m.in. przy „Body/Ciele”, „Intruzie” czy „Komisarzu Aleksie”. Zresztą psy właśnie z tego serialu grają w „Hyclu”. I świetnie się zachowywały. Mimo wielkich obaw produkcji, poszło to wszystko wyjątkowo sprawnie. Nigdy nie musiałam robić więcej niż trzy duble.

„Hycel” to bardzo od każdej strony dopracowany film - wizualnie, muzycznie i dźwiękowo.

Obraz jest dla mnie niezmiernie ważną częścią filmu - nie lubię przekazywania informacji w dialogu. Opowiadać ma kadr, jego kolor, ustawienie. Z operatorem Michałem Sosną już wcześniej razem pracowaliśmy i doskonale się rozumiemy. Dźwięk to 1/3 odbioru tej historii - bardzo zależało mi na dobrym sound designie - Aeroplan zrobił to perfekcyjnie. Pracowałam z naprawdę cudowną ekipą, w której wszyscy chcieli dołożyć swój kamyczek do tego świata. Zdecydowaliśmy się pójść na całość i efekt chyba nawet przerósł moje oczekiwania. Cieszę się, bo to udowadnia, że wszystko jest możliwe. Nie trzeba się uzależniać, docinać do form. Można robić swój projekt.

Jakie masz plany?

Najpierw krótki metraż: „Bonjour, je suis Antek”, projekt, za który otrzymałam nagrodę European Short Pitch. Pracuję nad nim z producentką „Hycla” Martą Łachacz. Potem rozpoczynam przygotowania do debiutu pełnometrażowego - czarnej komedii, która też ma się rozgrywać w Krakowie.